Pamiętacie japońską megaprodukcję „Godzilla” o potworze
zamieniającym Japonię w zgliszcza? Kto jako dziecko nie bał się tego siejącego śmierć i niszczącego wszystko, co napotkał na swojej drodze, gigantycznego jaszczura?
Wspominając dziecięcą traumę z chęcią sięgnęliśmy po grę „Potwory w Tokio”
luźno nawiązującą do tego zacnego filmu.
Już sam tytuł mówi dużo. Kilka potworów próbuje zawładnąć
miastem. Jako dzikie, potężne i nie do końca inteligentne bestie walczą ze sobą
i nie przebierając w środkach chcą być tym jedynym panującym w Tokio.
Pierwszy raz w „Potwory w Tokio” graliśmy z Młodym w zeszłym roku, kiedy miał siedem lat. Mimo iż gra jest przewidziana dla ośmiolatków, poradził sobie bez problemu i od tamtej pory przy każdej sposobności chętnie do niej siada. Przy pierwszych rozgrywkach praktycznie nie używaliśmy kart, nie chcieliśmy przeciążać jego młodego nieukształtowanego umysłu. Teraz nie wyobrażamy sobie, że mogło by ich nie być. Mogą mieć duży wpływ na rozgrywkę, wszystko zależy od tego, które akurat będą odkryte. Możemy zatem zmienić wynik na jednej kostce, otrzymać 2 gwiazdki i wyleczyć 3 obrażenia, czy zadać ciosy pozostałym graczom. Fajne? Bardzo fajne.
Najczęściej gramy w gronie trzyosobowym i chociaż w takim wariancie gra nam się podoba, to do pełni szczęścia potrzebna jest pięcio lub sześcioosobowa brygada. Można wtedy wprowadzić do miasta dwa potwory i zaczyna się prawdziwa jatka.
Wybieramy swojego potwora i możemy przystąpić do podboju miasta. Wszyscy mają 10 serduszek (punkty życia) i 0 gwiazdek (punkty zwycięstwa). To jaki będziemy mieli bilans punktów na koniec to mieszanka szczęścia i taktyki. Z naciskiem na szczęścia.
Przystępujemy do zabawy. Bierzemy kości w ręce i rzucamy. Jakie symbole mogą nam wypaść? Walka, zdrowie, energia i cyfry od 1 do 3. W swojej turze gracz może rzucić trzy razy kośćmi, aby uzyskać najlepszą dla siebie kombinację. Każda łapa oznacza jeden cios zadany wrogowi, serduszko pozwala uzupełnić stracone w walce punkty życia, a energia skutkuje otrzymaniem kryształów, za które możemy kupować karty dodatkowych umiejętności. Wyrzucenie trzech takich samych cyfr pozwala uzyskać punkty zwycięstwa. Po każdym rzucie stajemy zatem przed wyborem, pozostać przy tym co wypadło, czy próbować dalej swojego szczęścia.
Pierwszy gracz, który wyrzuci symbol walki wchodzi do Tokio, na pole „Centrum” (w przypadku gdy graczy jest pięciu lub sześciu aktywuje się jeszcze pole „Zatoka” rządzące się podobnymi zasadami co „Centrum”) i z niego prowadzi walkę z pozostałymi graczami. Jego uprzywilejowanie polega na tym, że może zadawać rany wszystkim graczom jednocześnie. Okupione jest to niestety brakiem możliwości leczenia. Gracze poza Tokio mogą zadawać ciosy tylko graczowi w Centrum, ale mogą za to leczyć swoje rany dzięki serduszkom. Jeżeli poturbowany gracz z Tokio zdecyduje się wyjść z miasta, jego miejsce zajmuje ten, który zadał cios jako ostatni.
Celem gry jest otrzymanie miana Króla Tokio, a możemy je otrzymać pozbywając się wszystkich przeciwników lub
zdobywając dwadzieścia punktów zwycięstwa (gwiazdek). Możemy je zdobywać na kilka sposobów. Wchodząc do centrum dostajemy jedną, utrzymując się w centrum, na początku każdej swojej tury gracz
zdobywa kolejne dwie, w końcu wyrzucając trzy takie same cyfry na kostkach zdobywamy
tyle punków, jaka jest wartość cyfry, czyli za trzy trójki – 3 gwiazdki. Każda
kolejna cyfra daje dodatkowy punkt. Ale każdy szanujący się potwór będzie dążył do wyeliminowania przeciwników, czy to za sprawą ataku czy przy pomocy kart, które zakupi. Nie ma to jak radość z pokonania wroga, gwiazdki to sobie mogą zbierać grzeczne dziewczynki, a nie potwory :).
Pierwszy raz w „Potwory w Tokio” graliśmy z Młodym w zeszłym roku, kiedy miał siedem lat. Mimo iż gra jest przewidziana dla ośmiolatków, poradził sobie bez problemu i od tamtej pory przy każdej sposobności chętnie do niej siada. Przy pierwszych rozgrywkach praktycznie nie używaliśmy kart, nie chcieliśmy przeciążać jego młodego nieukształtowanego umysłu. Teraz nie wyobrażamy sobie, że mogło by ich nie być. Mogą mieć duży wpływ na rozgrywkę, wszystko zależy od tego, które akurat będą odkryte. Możemy zatem zmienić wynik na jednej kostce, otrzymać 2 gwiazdki i wyleczyć 3 obrażenia, czy zadać ciosy pozostałym graczom. Fajne? Bardzo fajne.
Najczęściej gramy w gronie trzyosobowym i chociaż w takim wariancie gra nam się podoba, to do pełni szczęścia potrzebna jest pięcio lub sześcioosobowa brygada. Można wtedy wprowadzić do miasta dwa potwory i zaczyna się prawdziwa jatka.
Wybieramy swojego potwora i możemy przystąpić do podboju miasta. Wszyscy mają 10 serduszek (punkty życia) i 0 gwiazdek (punkty zwycięstwa). To jaki będziemy mieli bilans punktów na koniec to mieszanka szczęścia i taktyki. Z naciskiem na szczęścia.
Przystępujemy do zabawy. Bierzemy kości w ręce i rzucamy. Jakie symbole mogą nam wypaść? Walka, zdrowie, energia i cyfry od 1 do 3. W swojej turze gracz może rzucić trzy razy kośćmi, aby uzyskać najlepszą dla siebie kombinację. Każda łapa oznacza jeden cios zadany wrogowi, serduszko pozwala uzupełnić stracone w walce punkty życia, a energia skutkuje otrzymaniem kryształów, za które możemy kupować karty dodatkowych umiejętności. Wyrzucenie trzech takich samych cyfr pozwala uzyskać punkty zwycięstwa. Po każdym rzucie stajemy zatem przed wyborem, pozostać przy tym co wypadło, czy próbować dalej swojego szczęścia.
Pierwszy gracz, który wyrzuci symbol walki wchodzi do Tokio, na pole „Centrum” (w przypadku gdy graczy jest pięciu lub sześciu aktywuje się jeszcze pole „Zatoka” rządzące się podobnymi zasadami co „Centrum”) i z niego prowadzi walkę z pozostałymi graczami. Jego uprzywilejowanie polega na tym, że może zadawać rany wszystkim graczom jednocześnie. Okupione jest to niestety brakiem możliwości leczenia. Gracze poza Tokio mogą zadawać ciosy tylko graczowi w Centrum, ale mogą za to leczyć swoje rany dzięki serduszkom. Jeżeli poturbowany gracz z Tokio zdecyduje się wyjść z miasta, jego miejsce zajmuje ten, który zadał cios jako ostatni.
Mój ulubiony potwór. I ze względu na kolor i ze względu na króliczka za panelem sterującym. Na karcie dodajemy i odejmujemy punkty życia i zwycięstwa. |
Wypraska to to co tygryski lubią najbardziej. |
Tyle o zasadach. A jak wygląda sama rozgrywka? Gra jest niezwykle emocjonująca i przebiega bardzo dynamicznie. Nie ma tu czasu na planowanie, przewidywanie ruchów
przeciwników, czy inne szachowe zagrywki. Losowość wyrzucanych symboli na
kostkach determinuje przebieg gry i co tu dużo mówić, wygrywa ten, kto ma
szczęście. Nie bierze się jeńców, a delektuje porażką przeciwnika.
Po tym rzucie gracz Kraken uzyskał łącznie 20 gwiazdek i w ten sposób wygrał i zyskał miano Króla Tokio. |
Graficznie - kwestia gustu. Mi osobiście styl rodem z japońskich kreskówek bardzo odpowiada i idealnie oddaje klimat rozgrywki. Jaki chłopiec przejdzie obojętnie obok takiego pudełka? A samo opakowanie to tylko przedsmak tego co znajdziemy w środku.
Ze względu na prostotę zasad i szybkość rozgrywki, gra idealnie nadaje się na domowe imprezy. Tylko nie bierzcie do gry obrażalskich, bo do końca wieczoru będą zfochowani.
ZALETY
Proste zasady, mnóstwo interakcji, duża regrywalność i chociaż walczymy i zadajemy sobie ciosy to jest to świetna gra rodzinna.
Fajne grafiki i solidnie wykonane komponenty, zwłaszcza kości.
WADY
Duża losowość, bardzo dużo zależy od wyniku na kostce.
Zdecydowanie odradzam osobom, które nie lubią negatywnej interakcji (czyli po prostu są obrażalskie)- tu jest jej bardzo dużo.
OCENA STARSZYZNY 10 / 10
Duża losowość, bardzo dużo zależy od wyniku na kostce.
Zdecydowanie odradzam osobom, które nie lubią negatywnej interakcji (czyli po prostu są obrażalskie)- tu jest jej bardzo dużo.
OCENA STARSZYZNY 10 / 10
OCENA DZIECKA 10 / 10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz