piątek, 3 czerwca 2016

Festiwal Gramy Gdynia 2016 - dzień 2- niedziela

W trochę mniejszym składzie, niż w sobotę, na miejsce dotarliśmy kilka minut po 10. Za oknami piękna pogoda. Trochę szkoda, że Festiwal nie odbywa się wczesną wiosną, żeby człowiek nie miał dylematu co zrobić i gdzie iść. My nie mieliśmy jednak momentu zwątpienia i grzecznie stawiliśmy się na płycie Gdynia Arena.



Tak było rano, 
a tak po południu.


Zaczęliśmy od Mieszanki wybuchowej. I rzeczywiście gra jest wybuchowa. Już samo przygotowanie do gry jest fajne, zwłaszcza dla młodszej młodzieży. Wyjmowanie i wrzucanie kulek może człowieka wciągnąć. Oj może.

Podczas gdy tata czyta instrukcję, syn zgłębia wiedzę tajemną o ... kulkach.
O grze czytałam już wcześniej i nabrałam apetytu, aby sięgnąć po nią przy pierwszej nadarzającej się okazji. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie zawiodłam się. Pięknie wykonana, kolorowa, z turlającymi się kulkami, czego chcieć więcej.
Aby wygrać trzeba trochę pogłówkować. Z podajnika wyjmujemy kulkę, a jeśli po naszym ruchu dwie kulki tego samego koloru się zetkną dochodzi do "wybuchu', a my zabieramy je do siebie. Może się zdarzyć i tak, że w swojej turze weźmiemy tylko jedną kulkę, ale równie dobrze możemy ich zebrać taką ilość, że ledwo będą się nam mieściły w dłoni. Jednocześnie musimy zaplanować gdzie je wszystkie umieścić, bo jedynie trzy niewykorzystane kulki możemy przechować do następnej kolejki. 
W wielkim skrócie: warzymy eliksiry, używamy ich mocy i zbieramy punkty. Tak niewiele, a tyle radochy.



















Nie samymi nowościami gracz żyje. Podążając tym tropem na stół trafił Blockers. Gra dla pięciu graczy, w której staramy się tak ułożyć swoje kafelki, aby tworzyły jak najmniejszą liczbę grup w naszym kolorze. Każdy gracz otrzymuje jeden kolor i w swojej turze dokłada po jednym kafelku do wspólnej planszy. 
Na początku, kiedy plansza jest pusta, dołożenie kafelków nie stanowi żadnego problemu. Schody zaczynają się kiedy pustych miejsc jest coraz mniej, a coś trzeba dołożyć.
Gra może powalająca nie jest, ale ma coś w sobie. Osobom, które lubią gry logiczne z pewnością przypadnie do gustu. Pomimo prostych zasad, wymaga skupienia i obmyślenia strategi, najlepiej na kilka ruchów do przodu. 
Wykonanie gry stoi na bardzo wysokim poziomie. Solidne, grube kafelki, plansza z wypustkami, które utrzymują kafelki na miejscu, co w zdarzeniu z dziećmi jest bardzo praktyczne. Nie można się do niczego przyczepić.







Ponieważ przyszło nam grać z historykiem, trzeba było sięgnąć po jakąś pozycję z historią w tle. Teby wydawały się być idealnym pomysłem. 
Wcielamy się w archeologów, którzy próbują wyprzedzić swoich rywali w odnalezieniu zaginionych artefaktów. Podobnie jak w Tokaido, ruch wykonuje ostatni zawodnik i od jego decyzji zależy gdzie wyląduje jego pionek. Każda akcja, którą wykonuje archeolog zajmuje mu określoną liczbę tygodni i właśnie ten czas odmierzamy na torze wokół planszy.
Niestety jak ktoś ma pecha w dociąganiu znalezisk z woreczków, to choćby nie wiem jak się nagimnastykował, jaką by obrał taktykę, to i tak ma marne szanse na wygraną. Raz wyciągałam 9 artefaktów i tylko jeden był punktowany, a było to na samym początku, kiedy wszystkie punktowane żetony były jeszcze w środku. Takie moje szczęście.
Niemniej jedna gra jest bardzo przyjemna i z chęcią sięgnęłabym po nią nie raz.





W trakcie Festiwalu odbywało się wiele turniejów. Na jeden z nich postawiliśmy się zgłosić. Z siostrzeńcem próbowaliśmy swoich szans w turnieju i zagraliśmy w Splendor. I jak? Co za porażka, nasi współgracze od początku zablokowali czerwone żetony i tyle pograliśmy. Rozgromili nas na całego. Obraziłam się, a co.
Muszę przyznać, że daleko nam do turniejowego stylu gry, który reprezentowała większość graczy. My preferujemy wariant familijny i tego będę się trzymać.



Panowie młodsi dwaj chyba najczęściej sięgali po ... Krzesełka. Koło stoiska Trefla stało pudło z krzesełkami i co przechodziłam w okolicy, jakieś dzieci bawiły się w budowanie piramidy. I chociaż ja osobiście za nią nie przepadam, to muszę przyznać, że coś w sobie ma, bo dzieciaki ciągle w nią grały. Młodsze układały pociąg z krzesełek, inne bawiły się same w budowanie wieży. Krzesełka cały czas były w ruchu i ciągle ktoś się nimi "opiekował". 





















Według organizatorów do dyspozycji było ponad 1000 gier i rzeczywiście było w czym wybierać. Z nowości najwięcej było tych od Rebela ... co z racji miejsca organizacji konwentu nie dziwi wcale. Chyba najwięcej było pudełek z Domkiem.
Z ciekawości zajrzałam do mojej relacji z poprzedniego Festiwalu (tu i tu), chcąc sprawdzić ile gier, w które wówczas graliśmy trafiło pod nasz dach. Naliczyłam trzy (Przebiegłe wielbłądy, Metropolia i Potwory w Tokio) i dwie (5 sekund i Splendor), które znalazły ciepły kąt u mojej siostry. Ciekawe, które z opisanych powyżej gier będą na naszych półkach za rok. 


I jak pisałam po ostatnim Festiwalu ... koniec i bomba, kto nie był ten trąba.

1 komentarz: